/
Paweł Palica

“Pierwszy raz w życiu doświadczyłam, co to jest nienawiść”. Lesja Szulc rok po inwazji Rosji na Ukrainę

O tym, jak przeżyła rozpoczęty rok temu “pełnoskalowy” atak rosyjskiej armii na swój kraj i wszystko to, co po nim nastąpiło, jakie emocje w niej to wywołało i jak zmieniło jej życie, rozmawiamy z mieszkającą 0d 18 lat w Golenowie Ukrainką Lesją Szulc.

Pamiętasz poranek 24 lutego 2022 roku?

Lesja Szulc: – Pamiętam przede wszystkim niedowierzanie. Pamiętam włączenie telewizora i niedowierzanie w to, co w nim zobaczyłam. To był poranek, który przewrócił życie do góry nogami.

Jaka była Twoja pierwsza reakcja na te tragiczne obrazy?

– Od razu pomyślałam o moim domu rodzinnym we Lwowie i zadzwoniłam do mamy. Tego dnia zostało przecież zaatakowanych wiele ukraińskich miast, w tym położony niedaleko Lwowa Iwano-Frankiwsk. Spytałam czy rodzina jest już spakowana, czy ma przy sobie wszystko, co będzie potrzebne. Nikt wtedy nie wiedział, co robić, dźwięk syren przerażał wszystkich. I ludzie zaczęli masowo wyjeżdżać z Ukrainy, trafiając w pierwszej kolejności do Przemyśla. Ale też było tak, że uchodźcy ze wschodu Ukrainy przyjeżdżali do Lwowa, dom moich rodziców otworzył się dla nich, a brat bardzo aktywnie włączył się w działania wolontariackie.

Praktycznie od razu ruszyła wtedy wielka akcja pomocowa. Ty też w niej uczestniczyłaś?

– Tak! Nagle zaczęło zresztą dzwonić wielu obcych ludzi, którzy pytali się, w jaki sposób mogę im pomóc, czy coś zagwarantować po przybyciu do Polski, wielu z nich przekierował do mnie brat. W znacznej części były to osoby, które uciekały z terenów bezpośrednio objętych działaniami wojennymi, pomagaliśmy tym, którzy wciąż mogli uciec.

Pamiętam, że próbowałaś też współdziałać z już wcześniej mieszkającymi w Goleniowie Ukraińcami, którzy podobnie jak Ty mocno są już tutaj zadomowieni.

– Tak, organizowaliśmy na przykład wiece na Plantach, bo chcieliśmy, żeby spotkali się w jednym miejscu po pierwsze Ukraińcy chcący organizować pomoc dla rodaków, a po drugie Polacy, którzy się z nami solidaryzowali. To były bardzo spontaniczne inicjatywy, ale też bardzo ważne, bo stanowiły impuls do podjęcia wspólnych działań i mogliśmy ustalić, w jaki sposób możemy pomóc ofiarom wojny, jakie zbiórki i gdzie będziemy prowadzili, kto może zorganizować transport, a to były naprawdę spore wyzwania. Pamiętajmy zresztą, że pracujący tu przed 24 lutego Ukraińcy zostawili w kraju swoje rodziny, bardzo się o nie martwili, często nie mieli informacji o tym, co się dzieje w ich domach. Dla nich te spotkania były więc bardzo potrzebne.

A jak oceniasz pomoc, jaką w tym okresie zaoferowali Twoim rodakom Polacy?

– To było coś niesamowitego. To był czas, w którym nikt nie zadawał żadnych pytań, było po prostu działanie. To była wręcz fala miłości. Okres ten był zresztą dla mnie o tyle ciekawym doświadczeniem, że doświadczyłam, jak skrajne emocje może przeżywać człowiek. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam, co to jest nienawiść. Oczywiście na co dzień się na różne sprawy wkurzam, ktoś mógł mnie zirytować, bo jestem tylko człowiekiem, ale nigdy wcześniej nie doświadczyłam nienawiści. Rok temu poczułam czym ona jest. Poczułam ją w ciele, włosach a nawet w paznokciach… Z jednej strony czułam więc ogromną nienawiść do Putina, do Rosjan i do tych wszystkich ludzi, którzy niszczą mój kraj i zabijają moich rodaków, a z drugiej doświadczałam tej ogromnej fali miłości, która płynęła ze strony Polaków, całego zachodniego świata. Widzisz więc to ogromne zło, a chwilę później ktoś do Ciebie dzwoni i oferuje pomoc, zdajesz więc sobie sprawę, że ten świat nie jest aż tak obrzydliwie przykry jak gdzieś tam na wschodzie. To był i jest dla mnie bardzo emocjonalny rok.

Przez rok emocje jednak na pewno w wielu przypadkach wygasły?

– Człowiek jest tylko człowiekiem i nie może przez cały czas odczuwać bardzo silnych emocji. Każdy z nas ma przecież swoje życie, swoje sprawy, kłopoty i radości. Wtedy chcieli pomagać wszyscy, nie wnikam już w motywację, ale do dzisiaj są tacy, którzy po cichu pomoc niosą. Ale na pewno widać zmęczenie tematem Ukrainy, a już jesienią ubiegłego roku widziałam, że nie budzi on już tak dużych emocji i ludzie potrzebują czegoś innego. Pamiętajmy o tym, że i Ukraińcy nauczyli się z tym wszystkim żyć, część z nich wróciła do kraju, a niedawny spacer prezydentów Zełeńskiego i Bidena po Kijowie, gdy słychać było wyjące syreny, pokazuje, że nieco oswoiliśmy wojnę. Wszyscy – cały świat.

Jak w Twojej ocenie zaadaptowali się w Goleniowie Ukraińcy, którzy przybyli do naszego miasta po 24 lutego 2022 roku?

– W przypadku Goleniowa sytuacja moim zdaniem jest o tyle specyficzna, że miasto leży naprawdę daleko od polsko – ukraińskiej granicy. Od 2014 roku przybywali więc tu za pracą głównie mężczyźni, a w 2022 roku – przede wszystkim ich żony z dziećmi. Ci Ukraińcy z najnowszej fali uchodźczej, którzy tu zostali, mają więc w kim znaleźć oparcie. Inni pojechali dalej bądź wrócili do kraju, jesteśmy obecnie w zupełnie innej sytuacji niż rok temu.

Dobrze się napływowi goleniowianie tutaj czują?

– Na pewno dobrze się czują, bo tu nie wyją syreny, dzieci mogą spokojnie spać i chodzić do szkoły. W Goleniowie wszyscy są bezpieczni.

Ale w domu nie są…

– No właśnie. Tęsknią za domem, to naturalne. Pamiętajmy przy tym, że sporo z nich to ludzie z dużych miast, wykształceni, twórczy, kreatywni, a ze względu na brak znajomości języka polskiego nie mogą pracować w swoich zawodach. Odnalezienie się w zupełnie nowej rzeczywistości nie jest proste. Chyba nic tak jednak nie uczy życia jak wojna i śmierć. W takich sytuacjach widać, jak zwykły człowiek może być bezsilny wobec tego, co dzieje się wokół.

Mocno Cię te wszystkie wydarzenia zmieniły?

– Mimo wszystko staram cieszyć się życiem. Jest to bardzo trudne, bo łatwiej się nakręcić czymś negatywnym, niż wykrzesać z siebie iskierkę nadziei, radości i pozytywnego myślenia, ale też bardzo ważne. Bo zdajesz sobie sprawę, że cała Twoja dotychczasowa normalność może zniknąć jak za pstryknięciem palców. I nie ma Cię, nie ma Twojego świata. Jak w przypadku mieszkańców Bachmutu, Mariupola, Charkowa oraz innych miast i wsi przypominających pogorzelisko, którzy nie mają gdzie wyjechać, próbują więc przetrwać w ruinach swoich domów. Z tej perspektywy wiele spraw, które wydawały się niedawno bardzo skomplikowane, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Znaczenie ma tylko życie.

Z innej beczki, czy uważasz, że obecność tak wielu Ukraińców w Goleniowie zmienia nasze miasto?

– Ja te zmiany naprawdę widzę. I mnie ona niezmiernie cieszy, bo widzę, jak Goleniów się otwiera. Także dzięki temu, że Ukraińcy otwierają tutaj swoje małe biznesy, lokale. To pokazuje, że to naród bardzo pracowity, nie bojący się wyzwań, nowości. Jeszcze kilka lat temu był trochę miasteczkiem emerytów i matek z wózkami, a dzisiaj chociażby przywieziona przez Ukraińców kultura picia kawy na mieście sprawia, że kawiarnie często wypełnione są klientami. To mnie bardzo cieszy. Ingerencja obcej kultury fajnie tu “zamiesza”, po prostu trzeba to przyjmować jako wielki plus. Goleniów zacznie żyć innym rytmem.

Zauważasz zmianę nastawienia Polaków do Ukraińców? Nieprzychylnych dla Was zachowań czy komentarzy w internecie jakby przybywało.

– Zdarzają się. Jest to przykre, ale z drugiej strony rozumiem, że ludzie są różni i mają oni różne doświadczenia. Najważniejsze, żeby myśleć o dobrych rzeczach. Świat nam dzisiaj pokazuje, że niczego nie możemy być pewni i każdy może być kiedyś na miejscu Ukraińców. Nikt i nic nie gwarantuje nam bezpieczeństwa. Pamiętam zresztą, jak wszyscy skazywali Ukrainę na porażkę po kilku dniach wojny i trzeba było “masować” przywódców innych krajów, by udzielili nam pomocy militarnej. To bardzo przykre, bo ceną było ludzkie życie.

Wygracie tę wojnę?

– Jednego jestem pewna: na naszych oczach tworzy się zupełnie nowa nacja Ukraińców. Świadomych, silnych, chcących obronić i zmienić swój kraj. Jestem pewna tego, że świat Ukrainę podziwia, co nas też dowartościowuje i sprawia, że czujemy się godni zwycięstwa, a stoimy po jasnej stronie, a nie ciemnej. Ta walka to nasz mit założycielski. Każdy poród odbywa się w bólu i z krwią, dużo więc w tym wszystkim symboliki. Zawsze byłam dumna ze swojego pochodzenia, bo kocham swój kraj, jego język i kulturę, więc dzisiaj nie potrafię być tylko śpiewającą na scenie wokalistką. Gdy wykonuję utwory inspirowane pieśnią ludową, często dotyczącą spowodowanej wojną rodzinnej tragedii, po prostu zaczynam płakać na scenie. Taki mamy czas, więc uważam, że artyści powinni mówić głośno o tym, co czują i myślą, bo mają kontakt z większą grupą ludzi.

Paweł Palica

Utwór wpleciony w wywiad to “Hello from Ukraine” stworzonego przez Lesję Szulc projektu Zemla. Poniżej znajdziecie tłumaczenie jego tekstu na język polski:

Cześć. To był długi dzień, on przyprowadził nieznanych ludzi
Ci ludzie byli zupełnie obcy. Nie mieli ani serca, ani duszy
Cześć. To znów była straszna noc
Staliśmy z ogniem i śmiercią twarzą w twarz
Ten ogień podpalili obcy, co nie mieli ani serca, ani duszy
Część. W piekle można przeżyć i setki godzin, kiedy wiesz, że trzeba i że nie jesteś sam
Na ruinach tańczą taniec śmierci obcy, co nie mają serca ani duszy.

– Obraz do teledysku pochodzi z filmu dokumentalnego o Ukrainie. Chciałam, by widz zobaczył, jak piękny to był kraj. I takie obrazy będę pamiętać. Pocztówka z UkrainyLesja Szulc

 

To top